Rajdy samolotowe organizowane przez członków Sekcji Samolotowej Aeroklubu Warszawskiego to wspaniała i kultywowana od lat tradycja. Taka podniebna podroż w różne zakątki Polski i świata pozwala pilotom realizować lotniczą pasję, doskonalić umiejętności, jest to także świetna okazja do odpoczynku, integracji i odkrywania ciekawych turystycznie miejsc. Relacja z ostatniego rajdu zorganizowanego w północne rejony Polski i Niemiec ukazała się w „Przeglądzie Lotniczym”. Jego autorką jest Julia Janicka, dla której był to pierwszy rajd w życiu. Zapraszamy do lektury!
Przegląd Lotniczy – Pomysł na Rajd
Pomysł na rajd
Pewne go dnia, podczas wizyty w Aeroklubie, usłyszałam propozycję: „Julka, chcesz lecieć na rajd?” Rajd! Pojęcie znane mi z opowieści, artykułów czy fotograficznych kolaży kojarzy mi się przede wszystkim z malowniczymi widokami i grupowymi lotami co najmniej kilku samolotów. A wiedząc, że plan obejmuje długie loty krajoznawcze wzdłuż Wybrzeża, nad którym lotniczo nie miałam jeszcze okazji być, a co od dawna było moim marzeniem, nie mogłam z takiej okazji nie skorzystać.
Choć moje niewielkie doświadczenie lotnicze nie pozwoliło mi logować nalotu (trafi łam do załogi C1 72 SP-KIE, a jak dotąd latałam tylko na Cessnach 150) rola „drugiego pilota” bynajmniej mnie nie rozczarowała. Stworzyłyśmy z koleżanką jedyną na rajdzie w pełni damską załogę, do tego bardzo strategiczną dla całej wyprawy, bo nasza w połowie pusta Cessna 172 pełniła funkcję samolotu cargo dla bagaży pozostałych uczestników. Oprócz nas na rajd poleciały także druga aeroklubowa Cessna, AT-3 oraz prywatne 3Xtrim i Morane. W piątkowe popołudnie wystartowaliśmy z Babic w daleką i ekscytującą podróż w północne rejony Polski. Pierwszy odcinek pokonaliśmy niezależnie, lecąc wzdłuż Wisły do Torunia i mijając m.in. Płock i Włocławek. Po lądowania w Toruniu jedna z dziewczy na stwierdziła, że już tu była, i że nic się w tym Płocku nie zmieniło… Nie zaznała spokoju od naszych docinek przez resztę rajdu. Po obiedzie na lotnisku wystartowaliśmy do Kołobrzegu. Na tym odcinku część samolotów podjęła pierwsze próby stworzenia szyku. Dla mnie, jako że nad morzem jeszcze latać nie miałam okazji, najbardziej fascynującym elementem trasy był rosnący na horyzoncie Bałtyk. Bezkres morza z wysokości 2000 stóp był jeszcze piękniejszy niż oglądany z ziemi; żal było lądować i zostawiać morze za ścianą drzew.
W Bagiczu (EPKG) opłata za lądowanie i postój przez noc wyniosła 50 zł od samolotu. Nasz instruktor Hubert znalazł nam nocleg w domkach w Sianożętach przy samym lotnisku i jeszcze z dowozem melexami! Dnia drugiego musiałyśmy polecieć naszą Cessną do Szczecina-Goleniowa (EPSC), żeby zatankować a stamtąd złożyłyśmy plan lotu do Peenemünde (EDCP). Co ciekawe był NOTAM, że z powodu COVID przyjmują tylko ruch krajowy, ale krótko przed naszym wylotem NOTAM zniknął. Hubert wysłał PPR i przyszła odpowiedź – zapraszają nas. To mój pierwszy lot za granicę samolotem innym niż pasażerski, a więc i pierwsza styczność z zagraniczną korespondencją. Okraszoną językiem niemieckim angielszczyznę ciężko było zrozumieć, na szczęście w Peenemünde radio przejął Hubert, który dotarł na miejsce jako pierwszy. Lotnisko na cyplu wyspy Uznam należało, zdaniem pilotów, do wzbudzających spore napięcie, głównie ze względu na krąg biegnący nisko nad wodą oraz raportowane przez pierwszą z załóg przeszkody na pasie (opisane w NOTAM pręty wychodzące z betonu przy progu pasa).
Żałowałam, że nie miałam okazji przeprowadzić tego lądowania osobiście. Opłaty znośne – po 20 Euro od samolotu. Na miejscu zwiedziliśmy port, Muzeum Historyczno- Techniczne i… wróciliśmy do samolotów. Popołudniowe zadanie to był lot do Gdańska. Trasa biegła wzdłuż wybrzeża i ten lot był dla mnie jednym z ciekawszych i bardziej pouczających. Próbując dogonić samoloty lecące przed nami, by stworzyć szyk, doświadczyłyśmy naszą Cessną efektu strug zaśmigłowych. Walcząc z obawami przed zbytnim zbliżeniem się do siebie samolotów, w końcu ustawiłyśmy się między dwoma sąsiadami i tym samym udało nam się stworzyć większą i zwartą formację. Widok drugiego, lecącego samolotu z tak bliska… bajka. Ogarnęła mnie nieopisana radość, bo nie przy puszczałam, że kiedykolwiek dane mi będzie obserwować samolot z takiej perspektywy. Podczas formowania szyku pilnowali nas nasi instruktorzy Michał i Hubert. Przed zachodem słońca pogoda zaczęła się psuć, więc znad Darłowa Hubert skierował formację direct do Gdańska. W CTR lot w formacji okazał się wyzwaniem dla nas, jak i dla pani kontroler, ze względu na ruch pasażerski zmuszeni byliśmy, grupą „SP-FYZ plus trzy”, wykonać holding. To było ekscytujące. I gdy w końcu dostaliśmy zgodę na lądowanie, z dumą patrzyłam z góry na Air -busa czekającego na nas cierpliwie w punkcie oczekiwania. Po zakołowaniu mimo zmęczenia zatankowaliśmy samoloty i przygotowaliśmy je na rano do odlotu. Ze stanowisk postojowych pod czujnym okiem służb lotniskowych przewędrowaliśmy wzdłuż terminala do wyjścia. Opuszczając lotnisko trafiliśmy do hali odbioru bagaży; oto dwa rodzaje lotnictwa spotkały się ze sobą. Jak niezwykłym uczuciem było bycie tu w charakterze uczestnika aeroklubowego rajdu, nie zaś anonimowego pasażera dużego samolotu…
Na lotnisku wypisano nam specjalne przepustki, żebyśmy się mogli dostać do samolotów następnego dnia. Nocleg w hotelu przy lotnisku kosztował tyle co w Sianożętach. Po wspólnej kolacji poszliśmy grzecznie spać. Wrażeń mieliśmy aż zanadto.
Rano przetrzymały nas niskie podstawy, lecz w końcu wystartowaliśmy w najciekawszy odcinek rajdu, w szyku tym razem aż pięciu samolotów. Widok sięgającego horyzontu ogromu morza z jednej, i głębi lądu z drugiej strony nie mógł się znudzić, zwłaszcza, gdy do krajobrazów dołączyły oglądane z bliska samoloty. Przelecieliśmy nad Jastarnią, nie pokusiliśmy się jednak nawet o niski przelot. Przemknął pod nami Hel i już lecieliśmy nad otwartą wodą, na styku Bałtyku i Zatoki Gdańskiej. Zewsząd otaczał nas błękit morza i nieba, i nawet horyzont przez lekkie zamglenie w tym wszystkim niknął. Ląd? Gdzieś tam majaczył, lecz dzieliła nas od niego spora odległość. Przezornie wznieśliśmy się wyżej, świadomi zagrożeń niesionych przez zdradliwie piękną wodę, podświadomie chyba wszyscy z większą niż zwykle uwagą słuchali pracy silnika i pilnowali parametrów, może nawet układali w głowach scenariusze wodowania. Doleciawszy nad ląd obraliśmy kurs na Kikity, lecąc w spontanicznie ułożonym szyku jeden obok drugiego, jak formacja bombowców.
Kikity, cóż za piękne lądowisko! Urzekające krajobrazy i architektura hotelu oraz przemiła obsługa, która ugościła nas kawą, herbatą i obiadem. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, udaliśmy się w drogę powrotną. Wieczorny klimat udzielił się wszystkim i na radio panowała cisza. Z wysokości 4000 stóp dość wcześnie dostrzegliśmy rozlewającą się świetliście na horyzoncie Warszawę. Na Babicach wylądowaliśmy targani smutkiem, że to już koniec przygody. Pozostało umyć i zahangarować samoloty, i powypełniać dokumentację. Ten rajd dostarczył mi masy nowych doświadczeń. Nauka sterowania samolotem z prawego fotela, loty w szyku, latania za granicą, nawigacji nocnej czy grupowe loty w przestrzeniach kontrolowanych – słowem, cała masa lekcji cennych dla mnie jako pilota, a przede wszystkim wspomnień, które za każdym razem wywołują szeroki uśmiech.
Zdjęcia Julia Janicka, Maja Grzeszuk, Hubert Massalski, Mateusz Dudkiewicz, Ewa Odrobina