Słyszę często jak piloci mówią: po co skakać ze sprawnego samolotu? Jednak tym razem ciekawość wielu z nich zwyciężyła i grupa śmiałków postanowiła sprawdzić, jak to jest wyskoczyć z lecącej maszyny. W tej całej przygodzie najbardziej zaskakująca okazała się pogoda. Niby środek lata, a tutaj w dniu zaplanowanych skoków, 16 lipca, pełne zachmurzenie i opady. No cóż, chcąc nie chcąc, przełożyliśmy skoki na 23 lipca. Tym razem udało się złapać pogodę do godziny 15:00 i wykonać większość planowanych lotów. Ja osobiście też się stawiłam na strefę spadochronową w Chrcynnie.
Po wypełnieniu wymaganych dokumentów oraz formalności udałam się do hangaru na szybkie szkolenie teoretyczne. Instruktor sprawnie opowiedział co należy do moich obowiązków: nie zapierać się rękoma podczas „wyjścia” z samolotu (spoko, powinno to jakoś pójść…) po „wyjściu” z samolotu (tak pięknie to określają instruktorzy spadochronowi) przyjąć pozycję do lotu. W celu przetestowania wspomnianej pozycji, ochotnik kładzie się brzuchem na stół, ręce wyciąga do przodu i zgina kolana. Czyli wygląda trochę jak żółw na brzuchu.
Następna wskazówka: jeśli podczas swobodnego spadania pęd powietrza napiera tak mocno, że aż trudno oddychać, trzeba głowę odchylić maksymalnie do tyłu, wręcz ułożyć się na ramieniu instruktora. Po otworzeniu spadochronu odczujesz mocne szarpnięcie, którego nie należy się bać (ciekawe po co to mówi, jeśli to nie jest straszne?) no i ostatnia czynność, przyjąć pozycję do lądowania: nogami do przodu, z wyprostowanymi kolanami, tak żeby ześlizgnąć się na trawę… uff, nie ma drogi z powrotem. Koleżanki i koledzy z sekcji samolotowej też czekają na skok, nie wypada się wycofać…
Trzeba przyznać, że na strefie spadochronowej działa wszystko jak w zegarku. Słynna „Caravanka” lata bez wytchnienia, co chwilę robiąc krótki przystanek na tankowanie lub na inne potrzeby pilota. Pełen podziw za tak intensywne latanie! Chętni na skok są szybko przejmowani przez odpowiednie osoby, pewnie po to, żeby żaden petent nie zdążył się rozmyślić. Ja nie zdążyłam mrugnąć okiem, gdy już przypięta pasami siedziałam w samolocie całkowicie zdana na instruktora. Na wysokości 4000 metrów, przy otwartych drzwiach w kabinie, jest delikatnie mówiąc trochę chłodniej niż na ziemi. Już po chwili siedziałam na progu otwartych drzwi „Caravanki” gotowa do słynnego „wyjścia” z samolotu. Pierwsze wrażenie jest obłędne. Swobodne spadanie, które trwało około 50 sekund, trudno do czegoś porównać. Powietrze napiera na maskę, czujesz czystą obecność tu i teraz. Wszystko się działo jakby w „slow motion” – przynajmniej tak to odebrałam. Na wysokości około 1700 metrów instruktor otworzył spadochron i wszystko ucichło. Już nie słyszałam świstu pędzącego powietrza. Mogliśmy spokojnie porozmawiać o tym co widać dookoła. Spadochroniarze jak listki na wietrze w ciasnych zakrętach zwijali się do lądowania. Nasze przyziemienie też poszło gładko, tak jak planowaliśmy.
Tuż po lądowaniu każdy pełen wrażeń i emocji gratulował sobie nawzajem i „całował ziemię”. Większość osób szybciutko wskoczyła do samolotów i wróciła na Babice, gdyż pogoda zaczynała się lekko psuć. Jeszcze raz dziękujemy Strefie Spadochronowej za gościnę oraz za bezcenne wrażenia! Do kolejnych spotkań.
Sabina Stankevic
fot. Daniel Puciłowski