4 czerwca Leszek Staryszak, członek naszej Sekcji Szybowcowej, wykonał przelot szybowcowy na trasie 1 020, 53 km, zdobywając tym samym odznakę za przelot 1000 km. To wspaniałe osiągniecie, kolejne na koncie Leszka, którego serdecznie mu gratulujemy. Leszek podzielił się z nami osobistą relacją z tego przelotu. Zamieszczamy ją poniżej i zapraszamy do lektury!
***
Marzeniem każdego pilota szybowcowego jest posiadanie złotej odznaki z trzema diamentami. Dostaje się ją za przelot po trasie zamkniętej 300 km, przewyższenie 5000 m i przelot 500 km po trasie zawierającej nie więcej niż trzy punkty zwrotne. No dobrze, a jak już się ją ma? Kiedyś kolejnym krokiem był przelot 750 km. Potrzebny był do niego wyczynowy szybowiec, dobra pogoda i trochę szczęścia. Nowoczesne szybowce spowodowały, że osiągalne zaczęły być przeloty o długości 1000 km! Niektórzy decydują się na wyprawę do Australii, USA albo południowej Afryki, bo tam częściej występują sprzyjające warunki. Inni próbują w Polsce. Tak jak ja…
Na 3 czerwca prognozy zapowiadały świetne warunki termiczne na północy kraju. Dodatkowo to jeden z najdłuższych dni w roku. Wielu szybowników pojechało do Lisich Kątów już poprzedniego dnia, żeby spróbować swych sił w długich przelotach. Moja prognoza przewidywała lepszą pogodę kolejnego dnia i bliżej Warszawy. 3 czerwca kolegom z Lisich udało się zrobić dwa przeloty powyżej 1000 km. Ok, pomyślałem, pomimo że dawno nie robiłem długich przelotów, trzeba lecieć.
Sprawdzam AUPy. Wojsko zarezerwowało strefy TSA02 E i F do 11:00 czasu lokalnego. O tej porze wypadałoby już przez nie lecieć. Decyduję, że pierwszy bok musi być w kierunku północno-wschodnim, tak by ominąć TMA Warszawa, MTMA Mińska Mazowieckiego i strefy TSA02EF. W grę wchodzą Suwałki albo Białystok. Ponieważ poligon w Orzyszu też jest aktywny, a chcę wykorzystać lasy na południe od Wielkich Jezior, wybieram Augustów. Kolejny punkt gdzieś w Borach Tucholskich, powrót przez Brok w okolicach Ostrowi Mazowieckiej, znów żeby ominąć TMA i wykorzystać dobre właściwości termiczne tego obszaru. Brakuje ponad sto kilometrów do tysiąca. Nie mam w bazie punktów warszawskich już nic dalej na zachód. Modyfikuję współrzędne geograficzne Tucholi, tak by wyszło 1000 km. Przy okazji przestawiam szerokość geograficzną Broku o jedną minutę na północ, warunki tam powinny być lepsze.
W niedzielę na Babicach dostępny jest tylko start za wyciągarką, co komplikuje start i pierwszy kontakt z termiką, z racji tego, że wyczepienie jest nad lotniskiem na małej wysokości. Na szczęście takich startów mam za sobą kilkaset, latam tu przecież od ponad 30 lat, więc jestem dobrej myśli. Trochę spóźniony przyjeżdżam na start. Na niebie jest już wystarczająca ilość Cumulusów – przynajmniej od pół godziny. Na dokładkę startujący szybowiec urywa linę od wyciągarki i trzeba szukać tego, co przy nim zostało i co wyczepił gdzieś nad lotniskiem. Szanse na tysiąc maleją z każdą minutą. Dodatkowo nie można wystawić szybowca na pas do startu, ponieważ obowiązują nowe zasady w związku z remontem pasa betonowego. Na pasie ląduje Puchacz w locie instruktorskim i okazuje się, że musi zaraz lecieć, bo od rana zrobił tylko jeden lot. Poszukiwania liny trwają. W końcu jest! Koniec liny się znalazł, ale brakuje bezpiecznika. Na wyciągarce ich nie ma. Jeden z instruktorów ma w domu. Być może są jakieś w pokoju szefa sekcji, ale gdzie ich szukać i kto ma klucze? No dobra, po prostu się przelecę, tysiąc nie zając, zrobię kiedy indziej.
Pada decyzja: latamy na pozostałej jednej linie (mniej ekonomiczne, ale co zrobić…). Proszę instruktora w Puchaczu, żeby dał mi polecieć przed nim. No ale gdzie tam, przecież on od rana leciał tylko raz… Wystartował. Pytam kierującego lotami, czy mogę już się wepchnąć na pas. Okazuje się, że ma lecieć jakiś pasażer… Mówię, że to na tysiąc i za chwilę nie zdążę. „No dobra, leć..”
Pewna ręka wyciągarkowego i mam 300 metrów wysokości. Pierwszy komin łapię nad lotniskiem, lecz już po kilku okrążeniach muszę lecieć na północ – ze względu na ograniczenie wysokości. Kolejne parę kółek nad Bielanami, obowiązkowa próba silnika dolotowego i szukam noszenia w strefie Alfa. Kilka kolejnych kółek i przecinam linię startu nad Żeraniem. Kolejny komin i już wiem, że pogoda nie zawiodła, sztywne 3m/s wynoszą mnie do kolejnego ograniczenia wysokości. Tylko czy wystarczy czasu?
Z powodu późnego startu strefy TSA02 już nie są aktywne, więc nie muszę ich omijać, ale nawigacja dziwnie prowadzi mnie przez nie mocno na wschód. Kiedy przelatuję na południe przez tory prowadzące do Białegostoku, już wiem, że coś jest nie tak. Zmieniam skalę i widzę, że zamiast lecieć na Augustów lecę na Augustowo kawałek przed Hajnówką! Moja stara baza punktów zwrotnych miała ograniczenie do 8 liter w nazwach. Cóż, może to i lepiej, bo na drugim boku nie będę musiał omijać ani Orzysza, ani Śniardw, ani TMA Olsztyna.
Do pierwszego punktu zwrotnego w okolicach Bielska Podlaskiego przesuwam się dosyć sprawnie, choć bez rewelacji. Brak jest szlaków chmur, które umożliwiają lot bez opadania i co chwila muszę krążyć, żeby odzyskać wysokość. Prędkość przelotowa wychodzi około 120 km/h, czyli
potrzebuję w sumie 8,5 h pogody.
Po pierwszym punkcie zwrotnym warunki trochę się pogarszają, trudniej znaleźć noszenia. Dopiero po minięciu Ostrołęki trafiam trzy chmury, pod którymi wznoszę się do podstawy w 5 m/s bez krążenia. Prędkość rośnie do 130 km/h. Może się uda. Przechodzę na łączność z Mazury Wieża i słyszę, że Żółw, który leci z Lisich, czeka na lądowanie rejsówki, żeby wlecieć w TMA. Ja jestem 60 km od granicy TMA więc nie będę musiał czekać. Mijam Żółwia, żegnam sympatycznego kontrolera, zapowiadając, że mogę się pojawić jeszcze na powrocie koło osiemnastej, niestety w czasie przylotu kolejnej rejsówki.
Pogoda na zachód się pogarsza. Słońce zacieniają chmury piętra wysokiego. Chorzele, Nidzica, Iława, jest dolot do Lisich. Najwyżej tam
zawrócę albo wyląduję. Mijam je północą. Na zachód od Wisły chmur coraz mniej, a za jakieś 60 km w ogóle brak. No nic, dolecę do
końca chmur i najwyżej zawrócę… Granica zachmurzenia coraz bliżej, a do drugiego punktu zwrotnego wciąż daleko. Muszę nadkładać sporo drogi, żeby wykorzystać rzadko położone samotne chmury. Zależy mi na tym, żeby być jak najwyżej, żeby móc dolecieć do punktu zwrotnego bez wykorzystania noszeń. Na szczęście Bory Tucholskie ładnie pracują i pod każdym strzępkiem chmury czeka dobre noszenie. Zaliczam punkt bez problemu. Szybki powrót do silnych noszeń nad Borami i przed Wisłą widzę wielką chmurę, pod którą wyjadę do podstawy pięciometrowym kominie. Niestety, spenetrowałem ją całą, a noszenia nie było. A za Wisłą, po horyzont, kolejny obszar bez chmur! Parkuję pod jakimś kłakiem w okolicach Grudziądza i w słabym noszeniu nabieram wysokości. Z większej wysokości widać odsuwające się na wschód chmury w okolicach Brodnicy. Trzy słabsze noszenia pod małymi strzępkami pozwalają do nich dolecieć. Trzeba zdecydować, czy lecieć północą, jak przyleciałem, czy południem. TMA Mazury może nie być dostępne ze względu na przylot kolejnej rejsówki. Wybieram południe, bo rzadkie chmury już mają wieczorny wygląd, więc trzeba pewnie będzie skrócić trasę. Może kontroler z Warszawy Zbliżanie pozwoli
przelecieć przez TMA i dotrę do domu. Kolejne chmury dają słabnące noszenia. Na trawersie Milewa łapię zaskakująco silny komin, kolejny,
tradycyjnie w okolicach Ciechanowa. Dalsza trasa wygląda słabo. Na północy widać wał chmur na Puszczy Piskiej. Trzeba było tamtędy
lecieć… teraz to już nie wykonalne. Kłaczek przy Makowie Mazowieckim i chyba uda się ominąć TMA, stąd prawie mam dolot po prostej do lotniska. Ale w okolicach Ostrowi Mazowieckiej stoi spora chmura, chyba warto zaryzykować. Niestety nie daje ona nic oprócz turbulencji. Ale do ostatniego punktu zwrotnego jest już bardzo blisko. Zaliczam punkt i pod nią wracam z nastawieniem, że będę krążył w każdym noszeniu, jakie znajdę, bo to ostatnia chmura na dzisiaj. Pod jej środkiem znajduję niecały metr wznoszenia. Trudno, jeśli nie zniknie, to za pół godziny będę bliżej podstawy. Po czasie zbliżonym do wieczności komputer mówi, że jest szansa na dolot do lotniska. Na wszelki wypadek postanawiam spenetrować południową część chmury, która jest trochę bliżej lotniska. Po chwili trafiam 2,5m/s. Pewnie cały czas tam było, jak kręciłem w meterku. Reszta chmury też pracuje, więc na jej końcu mam już 400 m zapasu. Wygląda na to, że się uda!
Dolot praktycznie w nieruchomym już powietrzu. Na Babicach wciąż latają. Przyśpieszam do 200 a potem 210 km/h. Pole w Chudobach z 500 m wydaje się bardzo blisko. Nachodzą mnie wątpliwości co do wskazań komputera. Zrestartował się, kiedy przełączałem wyczerpaną długim lotem baterię na zapasową. Porównuję swoją wysokość z kominami na Żeraniu. Wysokość pokazuje prawidłową, ale doskonałość musiałbym mieć ponad 100, żeby dolecieć stąd wg jego wskazań. Na szczęście lotnisko powoli przesuwa się pod horyzont i widzę, że dolecę. Procentuje doświadczenie ze stykowych dolotów na Foce w poprzednim stuleciu.
Zgłaszam Władkowi, że za 3 minuty będę nad lotniskiem, raczej bez zapasu wysokości. Gdy mijam budę startową na wysokości kilku metrów Władek pyta o pozycję. Zgłaszam z wiatrem. Prędkości wystarcza na zakręt o 180 stopni i lądowanie pod hangarem. Po wyjściu z kabiny, nie mam siły na rozmontowanie szybowca więc go „pokrowcuję” i zostawiam przed hangarem.
Wysyłam zapis z lotu na OLC i WeGlide. Tego dnia to najlepszy wynik na świecie.
Punktacja Dzienna OLC-Plus 2023
https://www.weglide.org/flight/276886