Jak co roku, w ostatnim tygodniu października, Aeroklub Warszawski zorganizował szybowcowy obóz żaglowo-falowy na Górze Żar. Piloci pod skrzydłami HT Piotra Jóźko łapali wiatr w żagle i uzupełniali zapasy witaminy D na nadchodzącą zimę.
Określenie żaglowo-falowy nie jest romantycznym wymysłem pilotów szybowcowych; jest to efekt specyficznych warunków panujących w górach o tej porze roku. Loty żaglowe to loty z wykorzystaniem prądów wznoszących, gdzie przy silnym wietrze prostopadłym do zbocza, powietrze trafiające na przeszkodę wznosi się ponad szczyt, dając możliwość naboru wysokości. Lot wzdłuż takiego zbocza nosi nazwę lotu żaglowego i powstaje po stronie nawietrznej, po przeciwnej zaś stronie góry, po stronie zawietrznej, powstaje zjawisko fali. Loty w takich warunkach wymagają od pilotów szczególnych umiejętności.
Lotnisko w Górskiej Szkole Szybowcowej jest wymagające również dla pilotów samolotowych. Starty i lądowania odbywają się na tym samym pasie, w przeciwnych kierunkach. Łączność z lotniskiem ze względów na ukształtowanie terenu jest utrudnione, a więc wychodząc na prostą znad kościoła trzeba mieć oczy dookoła głowy i uważnie pilnować parametrów do lądowania.
W ostatnich dniach obozu szybowcowego na Górę Żar dołączyła ekipa samolotowa Aeroklubu Warszawskiego. Przyleciało aż 9 samolotów! Miałam przyjemność lecieć jednym z nich. Na pokładzie znalazło się miejsce nawet dla miniaturowego pieska Coco, który później zwiedzał lotnisko z ogromnym zainteresowaniem. Wystartowaliśmy z lotniska na Babicach w sobotę rano. Był to jeden z tych idealnych dni do latania. Spokojne powietrze, dobra widoczność, CAVOK na zewnątrz i wewnątrz kabiny.
Po wylądowaniu na Górze Żar, piloci bez względu na swoje doświadczenie lotnicze, ochoczo dzielili się wrażeniami. Ze względu na trudne warunki, jest to spore przeżycie za każdym razem, dla każdego pilota. Jeden zamaszyście wymachując rękoma tłumaczył jak uniknął zdradzieckiego uskoku wiatru, drugi kucając sprawdzał glebę, bo samolot prawie ugrzązł podczas kołowania, trzeci wyjął poziomicę z bagażnika i sprawdzał ustawienie samolotu, żeby żadna kropla paliwa nie uleciała na skutek nachylenia skrzydeł zaparkowanego na zboczu góry samolotu… słowem- panowała wspaniała, lotnicza atmosfera.
Po zakończonym dniu lotnym oraz po znalezieniu zakwaterowania, rozpoczęliśmy przygotowania do integracji Ktoś z szybowników zaproponował kiełbaski przy ognisku na szczycie Kiczera. Większość osób myślała, że na szczyt można dojechać samochodem. Nieźle się zdziwiliśmy, gdy ostatnie kilometry trzeba było pokonać przy świetle latarek w smartfonach, pod górę, z pełnymi siatkami prowiantu. Jednak widoki były warte tego wysiłku. Z góry rozpościerał się wspaniały widok na światła miast. Po raz kolejny życie nas zaskoczyło- okazało się, że nikt z nas nie ma zapałek, ani zapalniczki do rozpalenia ogniska… Na szczęście na szczycie przebywał samotny turysta w małym namiocie, który poratował nas zapałkami oraz profesjonalną latarką. W podziękowaniu obdarowaliśmy go porządną porcją kiełbasek. Pewnie zakłóciliśmy jego ciszę i spokój, jednak dzięki temu spotkaniu, dowiedział się sporo o lataniu. Naszym historiom nie było końca. Rano zabłocone buty przypominały nam o nocnej wycieczce.
Ostatniego dnia pogoda nas znowu rozpieszczała. Każdy zatem wybrał własną drogę powrotną. Jedna grupa pilotów poleciała na przelot nad Tatrami. Druga grupa skorzystała z okazji, aby polatać szybowcem w górach i dopiero późnym popołudniem wybrała się do Warszawy. Każdy wrócił z uśmiechem na twarzy i bagażem wspomnień.
Dziękujemy zaangażowanym w organizację pracownikom AW oraz gospodarzom Górskiej Szkoły Szybowcowej za wspaniały obóz! Do zobaczenia za rok.
Sabina Stankevic
fot. Hubert Massalski