Mieliśmy wyjątkową przyjemność gościć w Aeroklubie Jana Pelczara, dziennikarza radiowego i prasowego, którego debiutancka książka „Lecę. Piloci mi to powiedzieli”, ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Czarne. Jest ona także dostępna w sklepie Aeroklubu Warszawskiego -> Książki. Aleksandra Kutz, również dziennikarka, rozmawiała z autorem o pracy nad jego książkowym debiutem. Zapraszamy do lektury tego wywiadu (fot. Marek Kwasowski).
***
Aleksandra Kutz: Jesteśmy już po locie, jak było?
Jan Pelczar: Wspaniale!
AK: Czyli kochasz latać?
JP: Bardzo lubię. Nie wiem czy kocham, to wielkie słowo, ale tak – bardzo lubię latać. Co nie znaczy, że się nie boję!
AK: Nie bójmy się wielkich słów… Czy stąd właśnie pomysł na książkę „Lecę”? Z tej miłości?
JP: Nie, dlatego właśnie nie powiedziałbym, że kocham latanie, bo pomysł na tę książkę nie wyszedł w ogóle ode mnie. Sam nie znalazłbym w sobie tyle tupetu, by pomyśleć o napisaniu książki o pilotach. Parę lat temu w Dużym Formacie ukazał się mój reportaż o tym, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami samolotowego kokpitu. Dzień po jego publikacji zaczęły się pojawiać – zamiast spodziewanych głosów oburzenia – głosy pozytywne, wśród nich telefon z wydawnictwa. Padło pytanie, czy dałoby się ten temat rozwinąć do rozmiarów książki. Początkowo byłem sceptyczny. Reportaż to krótsza forma, wystarczyło dotrzeć do kilkunastu osób, opowiedzieć ich historie. Książka jest zdecydowanie większym wyzwaniem! Ostatecznie dałem się namówić, choć potem chwilami żałowałem. Rzeczywiście okazało się, że do publikacji książkowej potrzeba o wiele więcej rozmów i znacznie więcej bohaterów i bohaterek – a z nimi był właśnie największy problem.
AK: Potrzeba było jednym słowem więcej paliwa… Jednak zdecydowałeś się i… poleciałeś. Dość wysoko. Zająłeś się tematem, który może budzić kontrowersje. Zajrzałeś za zamknięte zwykle drzwi. Nie bałeś się otwarcia tej czarnej skrzynki?
JP: Nie, ponieważ nie szukałem sensacji. Wydaje mi się po prostu, że zawsze lepiej wiedzieć, skąd się coś wzięło i dlaczego wygląda tak, a nie inaczej. To pozwala uniknąć pochopnego oceniania, daje ogląd zjawiska ze wszystkich – dobrych i złych – stron. Nie bałem się tego, czego się dowiem. Wydaje mi się, że w przypadku latania jest tak, że im więcej wiem, tym pewniej się czuję. Dlatego chciałem obalić pewne mity. Może nawet nie obalić, tylko zwrócić uwagę na to, że kiedy się rozmawia z ludźmi mało zorientowanymi w temacie lotnictwa, którzy latają tylko i wyłącznie jako pasażerowie, ich wyobrażenia o tym, kim są piloci, nie mają większego związku z rzeczywistością. To są ludzie tacy jak my. Żadni „nadludzie”.
AK: Masz taki błysk w oku, jaki mają dzieci, kiedy sprawdzają coś, czego jeszcze nie znają. Czy ten błysk i ta dziecięca ciekawość towarzyszyły Ci, kiedy wybierałeś się do swoich rozmówców i wsiadałeś do samolotów?
JP: Początkowo tak. Jednak każde działanie, które trwa wiele miesięcy i jest powtarzalne, staje się swego rodzaju obowiązkiem. Podobnie było tutaj – ten błysk przeradzał się czasem w westchnięcie: „Znowu muszę wstać o 4:00 rano i gdzieś pojechać…”. Myślę jednak, że ta ciekawość to jest coś, co w ogóle napędza do działania w moim zawodzie. Bez niej nie ma pytań, rozmów, dobrych tekstów, nie ma bohaterów i ich historii.
AK: Posłużmy się teraz nomenklaturą lotniczą. Plan lotu. Jaki był Twój? Ile zajęło Ci przygotowywanie, a później napisanie tej książki?
JP: To był lot, który odbył się bez jakiegokolwiek planu. To znaczy o ile w planie lotu mamy przynajmniej coś, co później realizujemy i wiele sytuacji jesteśmy w stanie przewidzieć, o tyle ja absolutnie nie przewidziałem żadnej z tych, które mnie spotkały. Jedyne, co się zgadza, to to, że udało mi się wystartować i wylądować. Praca nad książką jest zupełnie inna, niż ją sobie wyobrażałem. Turbulencje miały miejsce zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej. Kiedy usiłowałem je ominąć i wylądować, wówczas nastała pandemia. Okazało się, że będzie jeszcze inaczej niż sobie myślałem. Zbieranie materiałów do książki trwało kilka miesięcy. Najwięcej czasu poświęciłem na dotarcie do kolejnych bohaterek i bohaterów. Samo pisanie było już tylko nadaniem formy temu, czego się dowiedziałem, co piloci mi powiedzieli. Stąd też wybór podtytułu. Jest on trochę złośliwym komentarzem, czy raczej mrugnięciem oka do książki, która ukazała się akurat w trakcie mojej pracy, a która miała tytuł „Pilot ci tego nie powie”.
AK: Wyobraźmy sobie, że przychodzisz do mnie jako do pilotki i chcesz mnie namówić, żebym została bohaterką Twojej książki. Co opowiadałeś pilotom, że się zgodzili? Jak ich przekonywałeś?
JP: Właśnie nie wiem, bo większość się jednak nie zgodziła.
AK: Ale ktoś coś jednak opowiedział. Książka powstała.
JP: Najpierw wysyłałem reportaż. Potem mówiłem, że chciałbym poszerzyć swoją wiedzę, poznać osobiste historie, dowiedzieć się, co sprawiło, że zostali pilotami/pilotkami, dlaczego nie wybrali/wybrały sobie innego miejsca w życiu? I jak wyglądało wszystko to, co wydarzyło się po drodze. Myślę, że ta odwieczna chęć opowiedzenia swojej historii stała przede wszystkim za motywacjami tych osób, które się zgodziły. Natomiast nie było łatwo te zgody uzyskać. Najczęstszą sytuacją, która miała miejsce w trakcie pracy nad książką była taka, że siedzę sobie w umówionym miejscu, a osoba, na którą czekam, nie przychodzi. Nie odpowiada na telefon, nie reaguje na sms-y. Po jakimś czasie albo się dowiadywałem, że wzięli ją z dyżuru i musiała gdzieś polecieć, albo że coś innego wypadło. Wtedy myślałem jeszcze naiwnie, że ok, po prostu umówimy się innym razem. Najczęściej jednak te osoby już nie odebrały telefonu i nie odpisały na wiadomości. Przyznam szczerze, że w swojej wieloletniej pracy dziennikarskiej nie zdarzyło mi się doświadczyć takiej specyfiki zawodowej, żeby jakaś grupa w podobny sposób zrywała kontakt. Zrozumiałem, że po prostu nie chcą ze mną rozmawiać. Tak naprawdę każdy, kto zdecydował się na rozmowę, w pewien sposób łamał zasady, według których pracuje.
AK: Czułeś, że ryzykowali, decydując się na udział w tym przedsięwzięciu? Na rozmowy o meandrach i tajemnicach swojego zawodu?
JP: Tak, choć oczywiście starałem się dać im poczucie bezpieczeństwa. Mówiłem, że nie szukam sensacji, że to nie jest książka, która ma opowiadać o jakimkolwiek przewoźniku, o jakichkolwiek liniach lotniczych.
AK: Autoryzowali tekst?
JP: To jest bardzo ciekawe, bo w polskim prawie prasowym jest autoryzacja, jak tylko się o nią poprosi. Dotyczy to jednak tekstów pisanych do prasy, nie książek.
AK: Mogłeś to jednak zaproponować?
JP: Proponowałem autoryzację, żeby nie było żadnych wpadek. Większość osób rzeczywiście przeczytała i zaakceptowała tekst. Natomiast to był tylko jeden element. Drugim była modyfikacja pewnych faktów bądź nieopisywanie wszystkich miejsc, no i przede wszystkim zmiana imion.
AK: A płcie też zmieniałeś?
JP: Nie, ponieważ zależało mi bardzo na tym, żeby pilotki były równoprawnymi bohaterkami tej historii.
AK: W jakim najdziwniejszym miejscu udzielono Ci lotniczego wywiadu?
JP: Przyznam, że najdziwniejsza to była zwykła, sieciowa kawiarnia w wielkim centrum handlowym, w okresie okołoświątecznym. Ludzie siedzący przy stoliku obok co chwila odwracali się, słyszące różne historie… I akurat ten rozmówca poprosił potem, żeby większość jego opowieści usunąć. Być może się przestraszył.
AK: Jest jakaś wspólna cecha, która łączyła wszystkich twoich bohaterów-pilotów?
Starałem się dobierać ich tak, żeby książkę dobrze się czytało. Niektóre historie, które się dublowały, zniknęły. Niektórzy bohaterowie, którzy byli zbyt podobni do innych, nie zostali ostatecznie uwzględnieni, ale miałem wrażenie, że piloci różnią się we wszystkim. Tak naprawdę jedni są chudzi, drudzy są grubi, jedni wysocy, inni niscy. Jedni są przekonani, że czeka nas zagłada klimatyczna, inni mówią, że globalne ocieplenie to mit. Wegetarianie, mięsożercy – pełen przekrój. Był też podejmowany w opowieściach wątek o tym, czym różni się latanie samolotami liniowymi od lotnictwa wojskowego.
AK: Jest w Twojej książce taki cytat, zresztą bardzo mocny, majora Michała Fiszera, który mówi o tym, że kiedy słyszy od liniowego pilota, że wylatał 11 000 godzin, to sugeruje, iż 10 000 to był autopilot, a reszta była na pół z pierwszym oficerem. Czyli najlepsze notowania wśród fachowców mają piloci wojskowi i nasi kochani piloci-instruktorzy z aeroklubów. Wspominasz też o tym – najgorzej opłacani, a najbardziej zdolni.
JP: Tak. Jest jedna różnica. W lataniu liniowym na co dzień nie przydają się nawyki z lotnictwa wojskowego czy aeroklubowego. Przydają się, żeby wyprowadzić maszynę z niebezpiecznego położenia. Major Fiszer zresztą jest cytowany za jego własnymi tekstami. Nie rozmawiałem z nim osobiście. Przyjąłem taką zasadę, pracując nad książką i widząc, ile czasu zajmuje w ogóle dotarcie i przekonanie kogoś do rozmowy, że umawianie się z osobami spoza branży, czyli niewykonującymi zawodu pilota w liniach oraz sięganie do źródeł zostawię już innym, bo wtedy nigdy nie skończę.
AK: A gdybyś miał znaleźć cechę charakteru wspólną dla nich wszystkich, co by to było?
JP: To też pewien błysk w oku, ciekawość świata i pasja, która ich wszystkich nakręca.
AK: Wszyscy mieli tę pasję?
JP: Ci, z którymi rozmawiałem, bohaterowie książki – tak. Oczywiście słyszałem także opowieści o kolegach z pracy, którzy niekoniecznie tę pasję podzielają, albo że jest coraz więcej pilotów, którzy znaleźli się w tym zawodzie wcale nie z miłości do latania. Takie osoby mniej mnie jednak interesowały. Podejrzewam też, że najprawdopodobniej nie byłyby zainteresowane rozmową ze mną.
AK: Ujęło mnie podczas lektury „Lecę” zdanie, że romantycy awiacji mają za sobą więcej pracy u podstaw niż pozytywiści. Faktycznie tak jest – znalazłeś takich ludzi. Jaki był twój barometr na to wszystko? Czym się kierowałeś przy wyborze konkretnych osób?
JP: Kierowałem się tym, co, mam nadzieję, znalazło się na koniec w książce, czyli różnorodnością. To była cecha, której szukałem już przy pisaniu reportażu – żeby mieć różne perspektywy. Przecież całkiem inaczej świat lotniczy widzą ci, którzy dzisiaj są już na emeryturze, inaczej ci, którzy są świeżo po zdobyciu licencji i latają od niedawna. Starałem się w ten sposób dobierać bohaterów i zwracać uwagę na osoby, które będą rzeczywiście wiarygodne i wyraziste w tych momentach, które są potrzebne w książce. To znaczy, że będę miał kogoś, kto ma długi, średni i krótki staż. Zależało mi też na tym, żeby – skoro opowiadam o współczesnym lataniu liniowym – mieć w książce osoby, które pracują w tych liniach, którymi latamy najczęściej, w tych najpopularniejszych, żeby to miało związek z rzeczywistością. Jednocześnie chciałem też dotrzeć do tych związanych z przewoźnikami, o których istnieniu przeciętny pasażer w ogóle nie wie. Stąd pojawiają się wątki pilotów, którzy latają w zupełnie nierozpoznawalnych miejscach, rozwożąc dziwaczne rzeczy albo zwierzęta. I też zależało mi w końcu na dotarciu do pilotek oraz do osób, które dopiero zaczynają.
AK: Czy pilotki były osobnym działem?
JP: Z pilotkami było najtrudniej się umówić. To kwestia statystyk – jest ich zaledwie kilka procent. Pilotów jest 1000 i bardzo trudno było mi do nich dotrzeć. No to jeśli kobiet w tym zawodzie jest kilkadziesiąt, było jeszcze ciężej.
AK: Czy odwaga Twoim zdaniem jest niezbędną cechą pilota?
JP: Odwaga tak, brawura nie.
AK: Brawura potrafi być wszędzie zgubna… Czy dowiedziałeś się czegoś, co cię przeraziło?
JP: Nie.
AK: Czyli masz poczucie, że jesteś w dobrych rękach, kiedy wsiadasz do samolotu?
JP: Jeśli chodzi o pilotów – tak. Przeraziło mnie chyba to, że lotnictwo wcale tak bardzo nie różni się od innych branż. Wszędzie jest jakiś system, który nie działa do końca tak, jak powinien. To jest chyba taka nasza ogólnoludzka cecha, że jak nas jest gdzieś za dużo, to zaczynamy robić niedokładnie to, po co tam przyszliśmy. Z drugiej strony takimi branżami są też służba zdrowia, czy inne dziedziny, w których również wszystko, co się dzieje, wpływa na końcu na nasze życie. Myślę więc, że nie jest to aż tak bardzo przerażające. To chyba bardziej tak, że ja zwyczajnie nie miałem złudzeń, że wszyscy piloci i wszystkie pilotki to są postaci jak z filmów.
AK: Chciałeś jednak trochę ściągnąć z piedestału tych, których uważało się zawsze za „nadludzi”?
JP: Myślę, że to nie jest ściąganie z piedestału, tylko pokazywanie, że nie ma „nadludzi”. Problem się robi właśnie wtedy, kiedy ktoś myśli albo o sobie, albo o innych w ten sposób.
AK: Ego. Ego lepiej żeby nie latało z ludźmi.
JP: Tego się chyba nie da uniknąć i to powracało w opowieściach. Nawet ci piloci, którzy dworują sobie z innych, mówiąc, że nie trzeba na imprezie pytać, kto jest pilotem, bo sam powie, sami nie są od tego wolni. Albo mają inną taktykę – żeby obśmiewać swoją branżę i w ten sposób trochę zdejmować z siebie presję.
AK: Trochę tak, ale też jest to rodzaj rywalizacji, czasem zdrowej, a czasem przekraczającej granice. Oczywiście jeszcze inaczej jest w lotnictwie wojskowym czy też sportowym. Tam się liczą inne procedury, inne warunki. To, od czego zacząłeś książkę, dotyczyło jednak „nadludzi”, czyli pokolenia starszego, którym lotnictwo kojarzyło się z czymś absolutnie niewyobrażalnym, nieosiągalnym. Albo z wojną – ten dźwięk samolotów nie miał dobrych konotacji. Wspominasz lot z babcią, która uważała, że luk jest przeznaczony do przechowywania bomb, a nie bagażu. Czyli my jesteśmy już kompletnie innym „odlotowym” pokoleniem?
JP: My tak, a pokolenie, które przyjdzie po nas, to już w ogóle. Może okazać się za jakiś czas, że im ten pomruk na niebie kojarzyć się będzie bardziej z dronem niż samolotem.
AK: Na szczęście zdecydowałeś się podjąć temat lotnictwa, w którym najsłabszym elementem jest pilot. Obroniłeś go, dziękuję Ci bardzo. Okazało się, że człowiek jest niezbędny, że maszyna nie jest w stanie dokonać szybkiej, emocjonalnej analizy, albo zacznie dokonywać jej za późno. Na szczęście są o tym również przekonani sami piloci, że poza automatyzmem przydają się cały czas umiejętności, że w kabinie potrzebny jest człowiek.
JP: Nie wszyscy tak uważają. To też jest ciekawe, że Ty to tak widzisz, a spotykam się z osobami, które mają odmienny punkt widzenia.
AK: W książce było ich jednak zdecydowanie mniej. Chyba, że zacytowałeś głównie tych, którzy są za elementem ludzkim w lotnictwie.
JP: Dziś jest ich jest zdecydowanie mniej i rzeczywiście może być tak, że my nie dożyjemy czasów, kiedy pilotów nie będzie, ale nie możemy wykluczyć, że rzeczywiście do pełnej automatyzacji dojdzie. Wystarczy spojrzeć, ile się zautomatyzowało procesów i miejsc w ciągu naszego życia! Ja tak naprawdę tylko słuchałem i dlatego też jest ten podtytuł, „Piloci mi to powiedzieli”, bo nie chciałem, żeby ta książka stawiała jakąkolwiek tezę. To czytelnik ma przeczytać, co mówią piloci, i wyciągnąć swoje wnioski.
AK: Mechanizacja sprawdza się w różnym stopniu. Większość samolotów, nawet jeżeli stery przejmuje pilot, jest elektroniczna, o czym pewnie znaczna część pasażerów nie wie. Wspominasz o zabawnym obrazku na komputerze pilota. W kabinie siedzi pies i pilot. Pies jest od tego, aby pilnował pilota, który ma w tej kabinie niczego nie dotykać. Trochę lecimy w tę stronę, ale dzięki na przykład takim książkom ludzie mają okazję dowiedzieć się, ile pracy i wiedzy potrzeba, żeby jednak w tym kokpicie usiąść. Czy ciebie to też przekonało, że jest to zawód wymagający dużego szacunku, że tak dużo trzeba się nauczyć, by w nim pracować?
JP: Wydaje mi się, że ten szacunek miałem już wcześniej. To jest trochę tak jak w ogóle z poziomem naszego nauczania i naszej wiedzy. Dlatego lotnictwo jest dla mnie takie fascynujące. Wydaje mi się, że w nim, jak w soczewce, skupiają się wszelkie problemy, wyzwania i perspektywy naszego świata na różnych poziomach. To akurat porównałbym do obecnego trendu, żeby się niczego nie uczyć na pamięć – przecież wszystko można sprawdzić. Wszędzie możemy zabrać ze sobą telefon i wyszukać datę jakiejś bitwy czy dokładny cytat itd. Zapominamy tylko o tym, że to nie chodzi tylko o ustalenie faktów, ale przede wszystkim o to, żebyśmy trenowali swój mózg. I te przeróżne ćwiczenia związane z zapamiętywaniem i gromadzeniem wiedzy – to gimnastyka dla naszego umysłu. Tak samo, myślę, piloci nie mogą się nigdy oddać w całości w ręce automatycznego pilota, bo wyjdą z wprawy.
AK: Na szczęście! Na szczęście nasze mózgi są nam jeszcze potrzebne i na ziemi, i w powietrzu. Czego Ty życzysz teraz pilotom? Coś nowego pojawiło się dzięki książce? Twoja świadomość się poszerzyła?
JP: Życzę tego, czego życzono im zawsze, czyli: „ile startów, tyle lądowań”.
AK: To wiadomo! Liczyłam jednak, że powiesz coś bardziej oryginalnego.
JP: Życzę powrotu do normalności, czyli sytuacji, w której piloci dalej będą mieli pracę i perspektywy przed sobą. Także tego, żeby zwracano uwagę, że jest to jeden z tych zawodów, w których powinien panować porządek i dobre, komfortowe warunki. Oraz by udało się połączyć te – jak wydaje się niektórym – przeciwstawne wektory, czyli konieczność ocalenia siebie i naszej planety z tym, żeby jednak to lotnictwo zachować. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wiele osób może powiedzieć, iż to nie jest fajne, że napisałem taką książkę i w ogóle promuję lotnictwo, bo przecież powinno się natychmiast uziemić wszystkie samoloty, inaczej czeka nas katastrofa klimatyczna. Tak jednak nie jest. We wszystkim chodzi bowiem o to, żeby zachować równowagę. Jeśli gdzieś przeważymy, to gdzie indziej będzie gorzej i w ten sposób niczego nie osiągniemy.
AK: Miejmy nadzieję, że tak jak dobry samolot, uda się to wyważyć. Poza tym zmiana perspektywy pomaga zauważyć wiele rzeczy. Przyznasz?
JP: To prawda. Czytałem ostatnio w „Polityce” o wynikach badań socjologicznych, z których wynika, że jeśli chodzi o dbanie – o ekologię także – to ludzie najchętniej zadbaliby o to, z czego nie korzystają. Jeśli ktoś nie lata, to najchętniej by zaczął od lotnictwa. Jeśli ktoś nie je mięsa, to od zlikwidowania hodowli. I tak dalej, i tak dalej.
AK: Wracamy więc do punktu startu, czyli ego, nad którym wszyscy musimy jeszcze popracować. Dzięki lotom możemy ten świat zobaczyć z innej perspektywy i zobaczyć też miejsca, o które warto zadbać. A to tylko jeden z elementów fascynującego świata awiacji. A Ty? Nie chciałbyś być pilotem?
JP: Nie.
AK: W ogóle? Wcale? Nigdy? Nawet po tej książce nie pomyślałeś przez chwilę: „Wow, jak ja bym siedział za sterami…”.
JP: Pewnie wtedy przestałbym się czuć bezpiecznie… Ale im dłuższy czas mija od mojego lotu w Aeroklubie, tym częściej myślę, czy nie wrócić i jeszcze raz nie chwycić za stery…